Kategorie
Non-nordic

Stanisław Wielgus – dziecko komuny

„Nie jest sprawiedliwe, że moralne piętno wypala się wyłącznie tajnym współpracownikom, podczas gdy w błogim spokoju egzystują ci, którzy ich łamali” pisze Marek Zając w artykule „Szelest donosów, ryk biskupów” (Polityka, nr 1, 6.01.2007r., s. 22-24).

Pan Marek, który jest redaktorem „Tygodnika Powszechnego” odwołuje się do sumienia narodu, przypominając, że okres komuny, w którym łamano moralnie ludzi zbiera teraz bogate żniwo w nagonce nie na sprawców – jak powinno być – a na ofiary tych czasów. Czy to jest normalne, że znęcamy się psychicznie nad ludźmi, nad którymi już kiedyś raz znęcał się system inwigilacją, zmuszaniem do upokarzającej współpracy? Mam 31 lat, więc sięgam wyraźnie pamięcią nie dalej, jak do lat osiemdziesiątych. Ale to, co obrzydliwe w komunie, to jej konsekwencje i podwójne napiętnowanie ludzi, którzy z tym systemem nie chcieli mieć nic wspólnego.

Nawet, jeżeli znaleźli się zwolennicy komuny, którzy dobrowolnie donosili, to nie możemy zapominać, że to sytuacja zmusiła ich do tego moralnego zagubienia. Łatwo jest z perspektywy kraju wolnego pisać o niechlubnej przeszłości krajów postkomunistycznych i współczesnych konsekwencjach komunizmu. Prasa szwedzka pisze o arcybiskupie Stanisławie Wielgusie informacyjnie, że o to kolejny znany człowiek został rozpoznany, jako współpracownik bezpieki. Łatwo jest z perspektywy Polski demokratycznej, oskarżać ludzi, którym przyszło żyć w czasach komunistycznych. Brakuje mi tutaj refleksji, że system totalitarny nie cacka się ze społeczeństwem, nie daje wolności przekonaniom, przeciwnie boleśnie miażdży je w zarodku.

Gdy więc zaczniemy pastwić się nad kolejną ofiarą komunizmu, to może warto zastanowić się, kto w tej grze o człowieczeństwo przegrywa: komuna czy ludzie, których ona kiedyś złamała, a którzy teraz są po raz kolejny łamani?

Powinno się znać granicę pomiędzy bohaterami tych czasów, którzy walczyli, organizowali się w opozycję, zmarnowali lata w więzieniach a ludźmi, którzy zostali złamani. Ale na litość boską, nie każdy ma zadatki na bohatera. Jesteśmy tylko ludźmi i różne warunki zewnętrzne czy wewnętrzne nami kierują. Jedni wyssali z mlekiem matki buńczuczność, dostali w prezencie od rodziców pewność siebie a potem wsparcie przyjaciół, dzięki któremu mogli przetrwać z uniesionym wysoko czołem. Inni od dzieciństwa żyli w strachu, złamali ich psychicznie rodzice a nie mając wsparcia w najbliższych bali się przeciwstawiać innym. Tylko ludzie zaburzeni donoszą dla przyjemności.

Nie wiemy, jakimi motywami kierował się Wielgus. Czy była to postawa człowieka, który dla kariery zrobi wszystko czy strach. Na to pytanie może odpowiedzieć wyłącznie on sam. Wydaje mi się, że jeżeli człowiek jest normalny, to do końca życia będzie mu ciążyć fakt, że kiedyś donosił. I to jest największa kara. Jeżeli arcybiskup Wielgus donosił ze strachu powinniśmy mu to wybaczyć, tak po ludzku. Jeżeli robił to dla kariery, to jeszcze kawał życia przed nim, żeby odkupić tę krzywdę.