Kategorie
Non-nordic

Tak możesz mieć lepiej

Pamiętam jak w Polsce miały się pojawić pierwsze zachodnie korporacje. Nie mieściło się nam w głowie, że IBM otworzy biuro w Krakowie. A to były czasy, gdy IBM wywoływał takie dreszcze emocji jak dzisiaj Apple. Gdy zaczęto wymieniać kolejne marki znane dotychczas jedynie z prasy zagranicznej mieliśmy poczucie, że oto świat otwiera przed nami szanse i tylko kwestią talentu i wyobraźni będzie jak je wykorzystamy. Zejście na ziemię porównałabym do słynnego obrazka z kreskówki Disneya. Bohater wpada na ścianę i zamienia się w cienki jak papier obraz samego siebie, który zawija się w dół. Dzisiaj zastanawiam się czy naprawdę chcemy żyć w takim świecie i dokąd on właściwie zmierza?

Pracowałam w dużych korporacjach, w budżetówce, w NGO. Pracowałam w urzędzie pracy pomagając w zdobywaniu dofinansowania na projekty wspierające ludzi w powrocie na rynek pracy. Pracowałam w centrum karier doradzając absolwentom w stawianiu pierwszych kroków na rynku pracy. Brałam udział w organizowaniu targów pracy. I byłam bezrobotna. Wiem co to znaczy dostawać wynagrodzenie w ramach robót publicznych, jak to jest żyć z zasiłku dla bezrobotnych, z pensji o 200 złotych niższej od minimalnej krajowej, bo przecież dostanę regulaminową premię i dodatek za lata pracy, więc dobiję do minimalnej. Ale wiem też jak się żyje w apartamencie na strzeżonym osiedlu, ze stróżem w zabytkowej części miasta, na koszt pracodawcy, który takim benefitem przyciągał ludzi do pracy u siebie. Wiem, że może być różnie. Ale wiem też, że właściwie wszędzie jest tak samo. Jak? Wspólnym mianownikiem większości z nas jest sposób w jaki dochodzimy do siebie po robocie. Na ogół to sofa przed telewizorem albo Netflix odpalony na laptopie. Brak sił na ruszenie czterech liter dalej niż na linii kuchnia – sracz.

Pracujemy we współczesnych kołchozach. Oczywiście wszystkie budynki biurowe spełniają normy, część nich ma nawet nagrody architektoniczne. Chociaż zachodzę w głowę jak budynek z oknami wychodzącymi na parking, wielopasmówkę i estakadę może być zdobywcą takiej nagrody, skoro po 5 minutach pracy w nim czuję się jak strzęp nerwów?

Te same normy pozwalają upakowywać nas w tych pięknych, nagradzanych biurowcach jak śledzie. Więc siedzimy prawie łokieć w łokieć, często na tak zwanych słuchawkach, zagłuszając się nawzajem. Siedzimy pozbawieni jakiejkolwiek prywatnej przestrzeni. I o ile przed pandemią mieliśmy chociaż własne szafki to teraz nie mamy nawet własnego biurka. Jesteśmy numerem w kartotece, który ma dowozić wyniki. „Nie dowozisz, wypadasz” – tak jeden z managerów wyjaśnił filozofię panującą w zarządzanej przez niego korporacji. W ich kulturę wpisano piękne hasła, które przypominają nam o jedności, zgraniu i współpracy, którą zabija zamordyzm, nieludzi target i pośpiech.

Czy ktoś mógłby mi podać definicję pracy? Jakie targety definiują, że pracuję a jakie, że to już jest obóz pracy? Czy jeśli nie mamy możliwości skorzystania z toalety, bo pracodawca nie dopuszcza takiej opcji w pierwszej i ostatniej godzinie zmiany, to czy to jest wciąż praca? Czy jeśli pracodawca zaleca nam pięciominutową przerwę po przepracowaniu godziny przed monitorem a jednocześnie tak ustawia target, że nie wyrobię się z nim jeśli z niej skorzystam, to czy to wciąż jest praca? Jeśli pracodawca gwarantuje mi 45 minutową przerwę obiadową wliczoną w czas pracy, na którą nie mam czasu i jem przy komputerze, bo inaczej nie wyrobię targetu, to czy to wciąż jest praca?

Gdy korporacje przenoszą do Polski części procesów wygląda to zazwyczaj podobnie. Okazuje się, że Polacy potrafią w tym samym czasie wypracować 3,4,5 krotnie większy target. Pracodawca zagraniczny kwiczy z zadowolenia. Uhahani są akcjonariusze, do których spływa tłusta dywidenda. Rzecz w tym, że żeby góra była zadowolona, to nie wystarczy powtarzać tego samego sukcesu rok do roku. Oczekiwania są, że spółka ma rosnąć. W poprzednim roku urosła dzięki taniej sile roboczej w postaci armii Polaków, którzy po taniości wyrobili obłędne targety. Co zrobić dalej, żeby utrzymać wzrost? Można przenieść do Polski kolejny proces i powtórzyć sukces. Ale przychodzi kolejny rok i oczekiwania zagranicznej spółki i akcjonariuszy się nie zmieniają: chcą zarabiać. I co się robi? Można zmienić target. Więc ludzie z dnia na dzień dowiadują, że się, że nie będą robić 5 casów tygodniowy, tylko 10. Dwa razy więcej pracy, przypomnijmy za te same wynagrodzenia. Zaczynają się pojawiać pierwsze oznaki niezadowolenia. Ludzie chcą więcej zarabiać, a wiadomo, że spółka też, więc nie ma mowy o kasie dla Polaków. Ci którzy się nie dostosują wypadają: sami lub dostają porozumienia zwalniające ich z pełnienia obowiązków. Bo jak powiedział pewien manager: „Nie dowozisz, wypadasz”. Nowe osoby są zatrudniane na nowych zasadach i dla nich rzeczywistością jest nowy target. Chcą żyć na swoim, mają do zapłacenia tysiaka za łóżko w pokoju dwuosobowym za mieszkanie, które wynajmują w piątkę. Albo mają kredyt, więc ona pracuje na ratę a on na tzw. życie. No i cisną ten target. Kosztem zdrowia. Siedzą non stop, przyklejeni przez kilka godzin do biurka, robią jedną, maksymalnie dwie przerwy. Jedzą jak zwierzęta przy komputerze. Modlą się o home office, bo przynajmniej nie będzie im napierdzielać na głowę klima. Zwlekają się rano wycieńczeni, żeby wydusić z siebie dniówkę, czekając na weekend, pod koniec którego są nadal tak samo zmęczeni.

Czasem spotkają ludzi w jeszcze gorszej sytuacji. Pani w kolejce w piekarni skomentuje twoje zmęczenie stwierdzeniem: „a co ja mam powiedzieć?”. I mówi Ci, że robi dokładnie tyle samo, tylko, że za wynagrodzenie w budżetówce i przeliczasz na chłodno, że nie miałabyś w ogóle motywacji, żeby ruszyć tyłek do takiej roboty. Przez chwilę myślisz, że może masz dobrze. A potem budzisz się na callu z team leaderką, która mówi Ci, że do końca tygodnia, trzeba wysłać casy z wczoraj a właśnie jest piątek i masz na to jeszcze półtorej godziny, ale za to potem team leaderka wyśle wam wesołego gifa z łapką w górę. Ty też się uśmiechasz jak przychodzi wynagrodzenie: tysiak na łóżko w pokoju, stówka na zbiorkom w mieście, tysiąc pięćset na jedzenie, tysiąc na nie wiadomo co. Zostają Ci 2 tysiące na życie. Tylko 150 takich wypłat dzieli cię od kupienia własnego mieszkania, o ile za ok. 12,5 lat wciąż da się kupić mieszkanie za 300 000 zł. A potem dołączysz do tych, którzy robią na kredyt a nie na opłatę łóżka w dwuosobowym pokoju wynajmowanym z piątką znajomych. A wiec będziesz mieć lepiej.

I odnoszę wrażenie, że to „lepiej” jest zmorą Polaków. Ciągle się porównujemy i zawsze możemy się pocieszać, że inni mają gorzej. Tylko dlaczego nikt nie widzi, że większość z nas ma źle?